Był król bogaty, zdolny i mądry, ale samotny...
Wiele skrzyń złota, olbrzymie portrety pędzla najbardziej znanych malarzy świata, wizyty najdostojniejszych ludzi, olbrzymie pałace i czcigodna mądrość, którą się cieszył, nie mogły zagłuszyć jego wielkiego smutku i pustki: był sam i nikt go nie rozumiał.
Ministrowie, damy dworu, a nawet ci, których zwał przyjaciółmi, przy każdym ukłonie liczyli, że król odpowie im nową łaską, przywilejami. Król widział pustkę i marność wszystkich gestów, słów i pochwał. Kupował jednak tę teatralną sympatię, bo nie znał recepty
na spotkanie się z innymi ludźmi.
Ale często marzył, dużo i kolorowo: o porzuceniu bogactwa pałacu, o ucieczce przed tłumem pochlebców...
Spotkał ją w ogrodzie: rwała róże, które miały dekorować stoły królewskich ministrów.
Mówiła o radości kwiatów, o ich uśmiechu. Była tak cicha, skromna, nieśmiała i bajeczna...
Król coraz częściej opuszczał pałac, by w zaciszu ogrodu uczyć się nowego życia. Słuchał bajek, wąchał siano, podziwiał kwiaty, śmiał się wraz z ogrodniczką, niewiele mówił, a ona radośnie klaszcząc uczyła go bajkowych mądrości o prostocie życia...
Po raz pierwszy w życiu król spróbował przy niej śpiewać pasterskie piosenki,
ku wielkiemu zgorszeniu dworu...
Na weselu prości ludzie głośnymi śpiewami zabawiali króla, który wpatrzony w ogrodniczkę siedzącą na tronie, śpiewał razem z nimi balladę o odnalezionym szczęściu...
|