Poprzedni   POWRÓT   Następny

strona główna

 

 
 
 
 

 

O lodowej róży 

 

 

 

     Wyszedłem wysoko w góry. Tam pośród zimnych, granitowych skał rzeźbiłem ją w lodowych bryłach. Był tam mój warsztat podniebny, do którego tylko czasami zaglądały orły lub przybiegały zziębnięte kozice.
Rzeźbiłem ją długo i cierpliwie. Gorącym oddechem i ciepłymi rękami odrzucałem krople lodu, aby wydobyć z bryły jej kształty. Była coraz piękniejsza, choć mnie z dnia na dzień ubywało ciepła i ręce marzły coraz bardziej. Wreszcie dokończyłem dzieła.
Cudowna, jedyna lodowa róża mieniąca się w ostrym, górskim świetle słońca, jak bryła drogocennych klejnotów, spoczęła w moich rękach. Chciałem podarować ją mieszkańcom doliny jako dar najcenniejszy, albowiem obce jest im przecież lodowe piękno.
Schodziłem powoli obawiając się potknięcia, uszkodzenia jej. Bałem się, aby nie pękło jej lodowe, różane serce.
Gdy w końcu uradowany stanąłem przed mieszkańcami doliny, w moich rękach były jedynie resztki kropel. To słońce odebrało mi ją po kawałku, kropla po kropli.
Teraz, gdy siadam w dolinach przy ciepłych ogniskach ich mieszkańców i opowiadam swoją historię, wszyscy z niedowierzaniem kiwają głowami.
A może lepiej, że nie wierzą, bo jest im łatwiej pokochać ciepłe domy dolin?

 

 

poezjaani.pl